Bida – oznajmiła Filipa, grzebiąc w nowiutkiej portmonetce. Siedzieli właśnie w modnym lokalu, testując drinki na bazie rajskich jabłuszek. Filipa już miała zamówić „babie lato” na otwarcie jesieni, kiedy coś ją tknęło, żeby sprawdzić, jak stoi z pieniędzmi. 
Właściwie leżę, uświadomiła sobie z przykrością. Na łopatkach, niczym znokautowany bokser. – Chyba zostanę przy jednej kolejce – westchnęła ciężko.
 – Możemy ci pożyczyć – zaoferowały dziewczyny przejęte sytuacją koleżanki, a jeszcze bardziej jej smutną miną. Nawet kiedy Filipa opowiadała im o zdradzie Grześka, nie była tak przygnębiona jak dzisiaj, po odmówieniu sobie „babiego lata”.
 – Dzięki, ale wystarczy, że bank mi pożyczył na remont mieszkania – wyjawiła, bawiąc się pustą szklanką. – Po remoncie ani śladu, a ja co miesiąc kombinuję, z czego zapłacić odsetki.
 – To ja ci postawię – oznajmiła Martyna, zrywając się z fotela. – Dwa shoty z jarzębinówką i znowu będziesz tryskać radością. Niczym gejzer.
 – Obawiam się, że źródełko wyschło, podobnie jak moje środki na koncie.
 – Aż tak źle? – zmartwiły się Cienie. Filipa skinęła. – Wszystko przez te sierpniowe upały – wyjaśniła, odstawiając szklankę.
 – Słońce stopiło ci forsę jak sopel na balkonie? – zaśmiała się Martyna.
reklama
                                    
                                    
                                    
– W pewnym sensie… Chodzi o to – Filipa zaczęła opowieść – że w taki żar nie sposób wytrzymać w domu.
 – Ja uciekałam na działkę – zdradziła Iga. – I moczyłam się w oczku wodnym razem z ulubionym ogrodowym krasnalem, Miśkiem.
 – Ja próbowałam leżeć w wannie, ale czułam się zbyt odizolowana od ludzi. Więc po tygodniu deprywacji sensorycznej wybrałam się wreszcie do galerii handlowej. Do „Skarbka”, gdzie są największe tłumy i najlepsza klima w mieście. A wiadomo, co się dzieje w galeriach: codziennie nowe okazje – Filipa znowu westchnęła. – Więc dawałam się skusić. Codziennie. A teraz mam szafę pełną niepotrzebnych ciuchów. I wyczyszczoną kartę.
 – Trzeba było zastosować patent Ala Bundy’ego i spacerować tylko po hipermarkecie, w dziale z mrożonkami – poradziła Prima.
 – Albo zaglądać do własnej lodówki – podsunęła Martyna, chichocząc.
 – Dzięki! Będę za rok pamiętać – odparła Filipa z przekąsem. – O ile dożyję.
 – Nie możesz tak myśleć – zirytował się Szymon. – Przecież nie jesteś sama!
 – Naprawdę? – Filipa poczuła, że znowu staje na nogi. Jeszcze chwilka i wzniesie się ku obłokom, gdzie czeka na nią on: jedyny, wymarzony, hojny… – Masz rodziców – usłyszała nagle z oddali. – I przede wszystkim męża. Grzesiek na pewno cię wesprze, możemy się założyć. 
 – Bum! Witamy na ziemi – szepnęła Filipa z goryczą.
 – Gorzej ze mną – poskarżył się Szymon. – Po wakacjach w Meksyku przekroczyłem wszelkie granice debetowe. Zablokowali mi konto i znikąd pomocy. Takie jest życie singla – podsumował, dopijając czwartego drinka „witaj, smutku”. „Mógłbyś to zmienić”, pomyślała Filipa. „Wystarczyłoby słowo, a klepalibyśmy biedę razem, dzieląc się wersalką i pilotem”.
 – Pozostaje ci jedno: grać na loterii – orzekła Martyna.
 – No nie wiem… – Szymon przygryzł wargi. – Wyrzucać pieniądze w błoto…
 – Ja grywam co tydzień – zdradziła nagle Mistrzyni.
 – Naprawdę? – Cienie nie kryły zdumienia.
 – Od dziesięciu lat – przytaknęła. – Zawsze obstawiam te same numery, wytypowane przez moją nieżyjącą babcię.
 – I trafiasz? – zainteresowała się Prima.
 – Na ogół jedynkę.
 – Mówiłem, że to zła inwestycja – przypomniał Szymon.
 – Wcale nie – zaoponowała Mistrzyni – bo kiedy wypełniam kupon, wyobrażam sobie, że tym razem wygram. I wiecie co? Przez dziesięć minut jestem bogatsza niż Onasis i Rockefeller razem wzięci. 
 – Chyba czujesz się bogatsza – poprawił ją. – W kieszeni nadal hula wiatr. 
 – Jestem! – powtórzyła Mistrzyni. – Bo nic tak człowieka nie wzbogaca jak nadzieja.
Izabela Sowa
 pisarka, autorka m.in. książek: „Smak świeżych malin”, 
 „Podróż poślubna”, „Blagierka”, „Części intymne”. Wegetarianka.
 fot. shutterstock.com
  	 
	
				
						    
dla zalogowanych użytkowników serwisu.